Gazeta Obywatelska Gazeta Obywatelska
2216
BLOG

Andrzej Kołodziej - Porozumienie czy zdrada elit?

Gazeta Obywatelska Gazeta Obywatelska Polityka Obserwuj notkę 21

Andrzej Kołodziej, legendarny przywódca strajku w gdyńskiej Stoczni im. Komuny Paryskiej w sierpniu 1980 r., a obecnie student II roku Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, gościł w Stanach Zjednoczonych (lipiec br.). Spotkał się z Polonią w Ann Arbor, Chicago, Nowym Jorku i Waszyngtonie, z liderami Kongresu Polonii Amerykańskiej, występował w polonijnych mediach. Był gościem pani Magdy Kapuścińskiej – prezesa Instytutu Piłsudskiego w Ameryce. Odwiedził przyjaciół z Solidarności Walczącej, m.in. Andrzeja Myca, Dariusza Olszewskiego, Bogdana Partykę.

 

Główny referat „Okrągły Stół w Polsce 1989 roku – porozumienie czy zdrada elit?” wygłosił słuchaczom Stosunków Międzynarodowych w Instytucie Polityki Światowej w Waszyngtonie na zaproszenie prof. Marka Chodakiewicza. Publikujemy fragmenty referatu.

red.

Zdrada elit?

Okrągły stół w 1989 w Polsce, kulisy i konsekwencje

Mamy w naszej najnowszej historii zdarzenie, którego nie umiemy ani nazwać, ani precyzyjnie określić daty. A przecież to zdarzenie sprzed ponad 24 lat.

Transformacja ustrojowa, koniec pewnej epoki, koniec socjalizmu czy upadek systemu – to kilka prób określenia zjawiska. Co jeszcze dziwniejsze, brak również jednoznacznego określenia daty samego „tak doniosłego wydarzenia”.

Jedni twierdzą, że to data rozpoczęcia albo zakończenia rozmów Okrągłego Stołu, inni – że wybory 4 czerwca 1989, a jeszcze inni, że 16 września 1989 roku, czyli powołanie Tadeusza Mazowieckiego na urząd premiera.

Czy w ogóle Polacy powinni jakoś szczególnie świętować którąkolwiek z tych dat? Zdecydowanie nie. Najważniejszym wydarzeniem politycznym na drodze zmagań był strajk sierpnia 1980 roku i powstanie „Solidarności”. To, co działo się potem, w 1988 i 89 roku, było już tylko pochodną tamtego wielkiego zdarzenia.

Temu, co wydarzyło się na arenie politycznej, nie tylko w Polsce, w 1988 i 89 roku, warto jednak przyjrzeć się z bliska i wyjaśnić, czym w istocie był „Okrągły Stół” – ratowaniem Polski czy ratowaniem komunizmu przed nieuchronną falą przemian.

 

Niepokój red. Giedroycia

W czerwcu 1988 roku znalazłem się w Paryżu (nielegalnie), gdzie po wielu godzinach rozmów z redaktorem Giedroyciem napisałem artykuł odkrywający kulisy przygotowań do okrągłego stołu, czyli ratowania oblicza komunizmu w Polsce i w Europie – jak to nazywam na własny użytek.

Zanim do tego doszło, w Polsce zaszło zaskakujące wydarzenie. Podczas naszego drugiego spotkania Redaktor poprosił o pozyskanie informacji dotyczących koncepcji „Rządu Ocalenia Narodowego” – która miała pojawić się w kręgach związanych z Episkopatem.

 

Szokująca propozycja

Po kilku dniach otrzymałem z Kraju szczegółowe informacje o propozycji, jaką Stanisław Ciosek przedłożył w imieniu gen. Kiszczaka Episkopatowi, a precyzyjniej określając – ks. Orszulikowi. Propozycja ta była doprawdy szokująca jak na realia polityczne PRL:

Dnia 3 czerwca 1988 roku Stanisław Ciosek zaskoczył ks. Orszulika wiadomością, że władze rozważają możliwość powołania rządu koalicyjnego. Oto odpowiedni fragment sprawozdania z rozmów:

…Ciosek powiedział, że jest rozważana idea powołania Senatu lub izby wyższej parlamentu. W Sejmie koalicja rządząca zachowałaby 60-65% miejsc. Natomiast w Senacie byłoby odwrotnie. Senat miałby prawo wnioskowania, aby kontrowersyjne decyzje Sejmu ponownie poddać pod głosowanie, przy czym powinny one wtedy uzyskać większość 2/3 głosów.

Ciosek stwierdził, że pluralizm polityczny w Polsce jest konieczny, dodając, że jest przeciwny pluralizmowi związków zawodowych. Wracał do koncepcji połączenia „Solidarności” z istniejącymi związkami, przy czym nie musiałyby być one partyjne. Dodał, że ani Amerykanie, ani Niemcy nie mają pluralizmu związkowego. (…).

Powiedział, że sprawa rozmów politycznych jest pilna; mogą one nastąpić jeszcze w lipcu br. W przyszłym roku będą wybory do Sejmu, a przecież najpóźniej do kwietnia trzeba jeszcze przygotować nową ordynację wyborczą. Według niego prof. Stelmachowski jest otwartym rozmówcą, uważnie wysłuchującym argumentów, elastyczniejszym od p. Wielowieyskiego, który, według niego, myśli bardzo schematycznie i jest uparty. (…).

 

Byle „się załapać”

Redaktor przerażony był płynącymi z Warszawy wieściami o wielkim
zainteresowaniu propozycją w kręgach opozycji demokratycznej, a ściślej wśród jej warszawskich salonów, ale przekonany był, że propozycja ta nie uzyska aprobaty, ponieważ jego zdaniem byłaby to zdrada.

Musiało być wówczas niesamowite ciśnienie na udział w planowanym podziale władzy. Generałowie jeszcze przed sierpniem 1988 (strajkiem) zyskali pewność, że grupa warszawskich „graczy” poświęci nie tylko „Solidarność”, aby „załapać się” do udziału w podziale władzy. W trakcie późniejszych „obrad” okrągłego stołu koncepcja ta nie uległa zmianie, a została jedynie zatwierdzona i uwiarygodniona jako rzekomo wspólnie wypracowane stanowisko.

Tak wówczas o tym pisałem:

Koncepcja polityczna ustalona przez ks. Orszulika i gen. Kiszczaka zmierzała do utworzenia nowego, wiarygodnego rządu PRL. W skład owego rządu wejść mieliby tzw. „liberałowie” z PZPR oraz przedstawiciele ze środowisk niezależnych, jak Geremek, Stelmachowski czy Bugaj. Gdyby kwietniowo-majowe strajki osiągnęły większą skalę, służyłyby za czynnik uwiarygodniający tę koncepcję, gdyż wedle niej powinna być zrealizowana jako element wywalczony przez społeczeństwo.

 

Mieli za sobą media

Przejście warszawskich elit opozy­cji politycznej na stronę komuny określono mianem „porozumienia” zamiast zwyczajnej zdrady. Próbowaliśmy jeszcze przekonywać, że ten układ to ratowanie komuny, a nie szansa dla Polski, ale ci co zdradzili byli głośniejsi i mieli za sobą media. To tragiczne, ale w tym okresie to liderzy tzw. konstruktywnej opozycji straszyli Polaków jakąś wyimaginowaną interwencją sowiecką, gdy tymczasem przebywający (latem 1988 r.) w Polsce Gorbaczow oświadczył na spotkaniu z przywódcami partii komunistycznej, że skazani są na rychłe „dogadanie się” z opozycją, zanim wszyscy dowiedzą się o planowanym zjednoczeniu Niemiec. Wówczas, jak stwierdził – Polacy uznają, że jest to sygnał do wolności i przeprowadzą rewolucję, która zmiecie polskich komunistów.

To zadziwiające, ale zaczął się wówczas wyścig o obronę oblicza komunizmu w Polsce i Europie. Wszyscy oglądaliśmy Michnika, Kuronia, Geremka czy Mazowieckiego, którzy rozpływali się w przyjacielskich uściskach z Kiszczakiem i Jaruzelskim, a Ciosek z organizatora bojówek ubeckich napadających na spotkania opozycjonistów w Warszawie przeistoczył się w kolesia do kielicha dla Michnika i Wałęsy.

Ci, co próbowali ostrzegać przed zdradą, gremialnie byli potępiani przez zgodny chór niedawnych sługusów reżimu, a teraz nagle – niezależnych dziennikarzy. Jakoś nikt nie chciał zwracać uwagi na to, że biedni opozycjoniści – popierający ten pakt z komuną nagle stawali się bogatymi przedsiębiorcami i już nie byli prymitywnymi solidaruchami, a pupilkami reżimowych mediów i salonów, wytrawnymi znawcami polityki.

 

Prywatyzacja PRL

Gdy jesienią 1989 roku media i wszelkiej maści pseudoopozycjoniści zapewniali Polaków o szczerości intencji „dobrych komunistów”, za kulisami toczyła się rozgrywka, która miała okazać się zgubna dla Polski. Jedna jej część to wewnętrzne intrygi mające przekonać ludzi, że się coś zmieniło, a druga – jednocześnie zachować PRL, przetwarzając go w prywatny folwark, a raczej prywatyzując tak, by wszystko nadal pozostało w rękach komunistycznych aparatczyków.

Związek zawodowy „Solidarność” miał być jedynie parawanem dla tego oszustwa. Oto jak jesienią 1988 roku programował przyszłość „Solidarności” znany „opozycjonista” Janusz Onyszkiewicz:

Najlepiej, by NSZZ „Solidarność” odtworzyła swoje struktury jedynie na poziomie zakładowym z bliżej nieokreśloną perspektywą tworzenia struktur ponadzakładowych. W tej sytuacji moglibyśmy utrzymać całkowicie kontrolowane przez nas RKW i KKW…

Tak więc rola „Solidarności” została z góry określona przez tzw. warszawskie elity polskiej opozycji jeszcze przed „okrągłym stołem”. Związek miał być tylko strukturą zakładową, a rolę koordynatora regionalnego czy przedstawicielstwa zagranicznego związku zapewnić miała „warszawska elita”. Pełna kontrola nad odradzającą się „Solidarnością” potrzebna była jako karta przetargowa do gry politycznej przy „okrągłym stole”.

Potrzeba współrządzenia z komunistami była tak silna, że większość tych tzw. opozycjonistów stała się szulerami, którzy dla własnej korzyści na szalę rzucali przyszłość „Solidarności” i Polski. Ówczesna propaganda dzielnie wspierała ich koncepcje, które prowadziły do ubezwłasnowolnienia odradzającego się wolnego społeczeństwa.

 

Grali o swój los

Na pierwszej stronie „Tygodnika Powszechnego” z 30.04. 1989 roku Stefan Bratkowski w artykule „Gramy o swój los” napisał:

Solidarność Walcząca zamienia się w „Solidarność” walczącą z „Solidarnością”, a hasła bojkotu wyborów nazwał nieodpowiedzialnymi w sytuacji, gdy Polacy muszą udowodnić i światu, że naprawdę chcą demokracji.

Podobnie obraźliwe słowa wobec Solidarności Walczącej, łączące nas i naszych sympatyków z tzw. betonem partyjnym padały również na wiecach (we Wrocławiu, z ust Karola Modzelewskiego), z ambon niektórych kościołów i głośników Radia Wolnej Europy.

 

Nasza odpowiedź

Przypomnijmy, że wtedy, gdy po stanie wojennym Redaktor Bratkowski pisał „Co robić w sytuacji gdy nic się nie da zrobić”, wtedy gdy Przewodniczący Związku podpisywał się „Kapral Wałęsa” i mówił, owszem, o pluralizmie, ale nie o „Solidarności”, wtedy gdy liderzy i doradcy Związku radzili nad samorządami, spółdzielczością czy wersjami paktów antykryzysowych – SW od początku – głośno i niezmiennie, w gazetkach i na ulicach żądała reaktywacji legalnej „Solidarności”. Naszymi hasłami były „Solidarność”, „Wolne wybory” i „Precz z komuną” – odpowiadał K. Morawiecki.

Pan Bratkowski się myli – Polacy wcale nie muszą udowadniać światu, że chcą demokracji. A jeśli już, to na pewno najlepszym dowodem na to będzie pokazanie, że nie chcą komunizmu i przez bojkot nie godzą się na pseudodemokrację w jego ramach.

Jest jakaś nieuczciwość, że właśnie te kręgi opozycji i „Solidarności”, które chciały pójść i poszły dogadywać się z władzą, które przystały na stawiany im warunek takich mniej więcej wyborów, teraz dla wytłumaczenia się przed społeczeństwem rzecz całą odwracają, do góry nogami i atakują tych, którzy wierni są zasadom i polityki nie traktują instrumentalnie.

Nie trzeba było wchodzić w ten kontrakt. Ubiegłoroczne strajki, gospodarcze załamanie i warunki zewnętrzne w połączeniu z nastrojami w kraju tak czy tak zmusiłyby Partię do zalegalizowania „Solidarności”. A tu nie dość, że nie pytając o zdanie członków podziemnej „Solidarności” – tych najwytrwalszych – zgodzono się na statut okrojony o prawo do strajku, to na dobitkę wpycha się nas w wybory, które, niezależnie od wyniku, w oczach świata uprawomocnią system.

Konia z rzędem temu, kto potem wytłumaczy Francuzom, Włochom czy Amerykanom, że rząd wyłoniony w wyborach, do których wzywa Wałęsa i Wajda, Episkopat i Bratkowski nie będzie rządem reprezentującym interesy Polaków. Już raz, w 1957 r. Kościół i inteligenci polscy wezwali naród do udziału w niedemokratycznych wyborach, bo do sejmu miało wejść kilkunastu posłów niezależnych. Przysłużyło się to jedynie Gomułce.

(…) Zalicytowali trzy bez atu (patrz cytowany art. S. Bratkowskiego) i teraz trzęsą się o wynik, bo w kartach cieniutko, a przeciwnicy trzymają asy w rękawach i kolty pod stołem. Ale niech tam, niechby Panom Wałęsie i Bujakowi, Geremkowi i Kuroniowi udało się zebrać jak najwięcej lew. Tylko na litość, niech nas nie straszą, że gdy Im te trzy bez atu nie wyjdzie, to będzie nasz solidarnościowy i narodowy blamaż. Łudzi się nas, że prosta i jedyna droga do pełnej demokracji i niepodległości to ta karciana rozgrywka. Wielu daje się nabrać, bo to koszt mały i sumienie czyste. Czasem tylko coś niemile zgrzytnie, gdy słyszymy Lecha Wałęsę mówiącego na spotkaniu do Generała:

„Mam nadzieję, że już się nie rozejdziemy”. Otóż rozejdziemy się. Jeśli nie Wałęsa z Jaruzelskim, to Polacy z Wałęsą – odpisywał artykułem „Gramy o los Polski” na łamach biuletynu Solidarności Walczącej, Kornel Morawiecki.

 

Zbawcza misja

Widmo zasiadania w ministerialnych fotelach działało już wtedy jak opium i nie sposób było powstrzymać spragnionych sławy i chwały byłych bohaterów przed ślepym parciem do bratania się z dotychczasowym wrogiem. Jak w amoku prawie wszyscy rzucili się do udowadniania zbawczej misji Kiszczaka jako jedynej słusznej drogi i nikt nie chciał nawet słuchać o innych szansach i możliwościach dla Polski.

 

Szło nowe

A tymczasem komuniści przyparci byli do ściany i to oni pośpiesznie próbowali zawrzeć pakt gwarantujący im bezpieczeństwo i dobrą pozycję w nowych warunkach politycznych.

W listopadzie 1988 roku rzecznik radzieckiego MSZ Gierasimow zapowiedział zwolnienie w ciągu trzech lat wszystkich więźniów politycznych w ZSRR, a Helmut Kohl, przemawiając w Luksemburgu (po powrocie z ZSRR) wezwał EWG do otwarcia się na kraje Europy nie należące do tej organizacji (wymienił tu Czechosłowację, Polskę, NRD i Ukrainę). Kohl nie mówił jeszcze o zjednoczeniu Niemiec ponieważ sprzeciw zgłaszała Wielka Brytania i Francja, ale mówił już o Wspólnej Europie z państwami bloku wschodniego. Rząd węgierski debatował o wprowadzeniu systemu wielopartyjnego, a Litwa, Łotwa i Estonia jasno stawiały kwestię uniezależnienia się od ZSRR.

Gdy Rzecznik Departamentu Stanu Redman oświadczył, że narody łotewski, litewski i estoński pozbawiono ponad 40 lat temu możliwości korzystania z podstawowych praw człowieka i przypomniał, że Stany Zjednoczone nie uznają aneksji krajów bałtyckich przez ZSRR oraz stwierdził, że narody te mają pełne prawo domagania się zadośćuczynienia za doznane krzywdy – Lech Wałęsa i Adam Michnik sprzedawali Polskę Kiszczakowi w Magdalence.

 

Przypomnieć hierarchię  wartości

Za obecny stan rzeczy odpowiedzialne są nie tylko osoby i organizacje polityczne uczestniczące w akcie zdrady, ale i też wszyscy – bez wyjątku – ci, którzy umacniali ten system przez ostatnie 24 lata, świadomie korzystając z profitów, jakie zagwarantował im układ okrągłego stołu.

Jeśli chcemy żyć uczciwie i mieć sprawiedliwe i bezpieczne państwo, to musimy odrzucić system polityczny, którego fundamentem jest zdrada elit części opozycji w Polsce w 1989 roku. Przed nadchodzącymi wyborami musimy sobie przypomnieć zasadnicze fundamenty istnienia państwa i hierarchię wartości. Najpierw jest Naród, następnie terytorium, a potem dopiero władza, której obowiązkiem jest zapewnić bezpieczeństwo i jakość życia w granicach państwa polskiego.

 

Andrzej Kołodziej

lipiec 2013

 

 

Dwutygodnik „Prawda jest ciekawa Gazeta Obywatelska” wydaje Solidarność Walcząca. Nasza redakcja mieści się we Wrocławiu, natomiast gazeta dostępna jest na terenie całego kraju. „Prawda jest ciekawa Gazeta Obywatelska” porusza tematykę społeczno-polityczną, kładąc szczególny nacisk na promocje idei solidaryzmu społecznego i uczciwości w przestrzeni publicznej. Zależy nam również na aktywności naszych czytelników, tak aby stać się miejscem działalności obywatelskiej ludzi, którzy nie odnajdują dla siebie przestrzeni w głównym nurcie, zarówno medialnym, jak i politycznym. Jesteśmy dwutygodnikiem, który nie tylko krytykuje i wytyka błędy władzy, instytucjom państwowym i osobom zaangażowanym w życie publiczne w naszym kraju, ale również przedstawia własne propozycje usprawnienia funkcjonowania państwa i obywateli w jego ramach. Nasz adres - gazetaobywatelska.info

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka